Rekord Słowenii lub coś zupełnie innego!
Za wyciągarką na tysiąc metrów
Boris Kožuh
Kilka lat temu Matija i Luka Žnidaršič byli moimi gośćmi na lotnisku w Otočcu. Mieliśmy własną wyciągarkę, okazjonalnie nam pomagał też samolot holowniczy ze Splitu. W tym czasie lataliśmy na dwumiejscowym szybowcu Slingsby T-31. Tamtego dnia Matija i Luka wystartowali tym zabytkowym szybowcem za pomocą wyciągarki. Kilka dni później Luka napisał krótki reportaż zatytułowany: To coś zupełnie innego! Ten artykuł opisuje właśnie to – coś innego. Długie przeloty to naprawdę fajne doświadczenie i wielkie osiągnięcie, beczki w powietrzu są piękne, szybowanie na stoku czy fali jest też cudowne. Ale najpiękniejsze jest po prostu – latać. Być w powietrzu, latać jak ptak i łączyć się z naturą.
Na lotnisku w Białej Podlaskiej 2. stycznia 2016 załoga BB Aero z Rybnika ustanowiła nowy rekord świata w wysokości startu szybowca za wyciągarką. Instruktor pilotażu Ireneusz Boczkowski wystartował szybowcem Perkoz z liny holowniczej na wysokość 1852 metrów. W ten sposób pobił stary rekord – 1791 metrów.
Dokładnie trzy miesiące później, drugiego kwietnia, na tym samym lotnisku ustanowiłem także słoweński rekord wysokości holowania szybowca za wyciągarką. Sytuacja była znacznie gorsza. Wiał boczny wiatr, a ze względu na mokry teren wyciągarkę ustawiono tak, że zużyliśmy nieco ponad połowę liny holowniczej. Tym samym nowy rekord Słowenii to „tylko” 1050 metrów.
Tydzień wcześniej mój przyjaciel Roman Kiełpikowski zaprosił mnie na lotnisko w Białej Podlaskiej. Biała Podlaska jest prawie na drugim końcu świata. Byłem już wtedy w Krakowie, ale potrzebowałem jeszcze sześciu godzin jazdy samochodem z Krakowa. Od początku tygodnia trenują tam wysokie hole i akrobacje. Po przyjeździe na lotnisko wiedziałem już po sile i kierunku wiatru, że hol nie będzie tak wysoki jak w styczniu.
Roman i ja przygotowaliśmy szybowiec Perkoz. W kwadracie byli uczniowie akrobatyki i instruktorzy BB Aero, w tym Ireneusz Boczkowski – rekordzista świata. Teraz mogłem zaprosić Romana na rekordowy lot. Ja leciałem na pierwszym miejscu, a Roman na tylnym. Start był łatwy, pomimo silnego bocznego wiatru, gdyż wyciągarka WS-02 pozwala na duże przyspieszenia szybowca. Pierwsze trzysta metrów wznoszenia było bardzo podobne do startów za wyciągarką u nas. To najpiękniejszy widok, gdy hangar szybko ginie w głębokościach i się kurczy. Ten, kto nigdy nie startował za pomocą wyciągarki, nie zna tego uczucia i wrażeń. Nie można tego porównać do startu za samolotem.
Druga część wspinaczki nie oferuje już tak wyjątkowego wrażenia, ponieważ jesteś już tak daleko od ziemi, że ledwo możesz zauważyć wznoszenie. W porównaniu z „normalnym” holowaniem, jakie u nas robimy, wznoszenie nie miało końca. Kiedy już prawie sięgniesz ręką nieba, poczujesz koniec holu i wypinasz linę. Uzyskałem wysokość 1050 metrów nad poziomem lotniska. Granica między Polską a Białorusią jest tu tak blisko, a krajobraz tak płaski, że z tej wysokości widać dużą część Białorusi i miasto Brest. Pomyślałem przez chwilę o kilku moich lotniczych przyjaciołach z Białorusi.
Ponieważ było już dość późno jak na ten dzień, noszeń już nie było, a w kwadracie czekało jeszcze kilku pilotów, rekordowy lot zakończył się już po dwunastu minutach. Wtedy przypomniałem sobie wydarzenie z mojej lotniczej młodości. Jako młodzi piloci szybowcowi znaleźliśmy informację, że w naszym mieście (Split) mieszka pilot Ignacije Bulimbašić, który latał samolotami w Paryżu w latach przed pierwsza wojną światową. Choć wszyscy byliśmy tylko pilotami szybowcowymi, znaleźliśmy go i zaprosiliśmy na roczne walne zgromadzenie naszego aeroklubu. Przybył i oczarował wszystkich słuchaczy, opowiadając o lataniu w pionierskich czasach. Tylko jedna rzecz nam trochę przeszkadzała. Nie podobało nam się zdanie: „startujesz, kręcisz się w powietrzu przez pięć minut i szybko schodzisz”. W naszym klubie nie lataliśmy wtedy na akrobację ani na samolotach ani na szybowcach. Byliśmy więc trochę rozczarowani pionierskimi czasami, ponieważ sami próbowaliśmy pozostać w powietrzu od startu do wieczora, a tutaj nagle szybko w górę, pięć beczek i szybko na ziemię. Podobnie jak w pionierskich czasach latania, Roman i ja w Perkozie po długiej wspinaczce szybko wylądowaliśmy i zostawiliśmy szybowiec pozostałym. Beczki zostawiliśmy na następny dzień.
Oczywiście podczas pobytu na lotnisku nie brakowało fajnych wydarzeń. Między innymi samochód rozciągający linę utknął w mokrym terenie, ciągnąc linę z wyciągarki do kwadratu. Wsiedliśmy do mojego busika VW Transporter i pojechaliśmy na pomoc. Oczywiście zakończyło się to zgodnie z oczekiwaniami: nie tylko nie udało nam się wyciągnąć zablokowanego samochodu, ale teraz również busik utknął w błocie. Zebrała się duża grupa ciekawskich ludzi, którzy byli bardzo rozbawieni wydarzeniami. Ale kiedy zobaczyli, że naprawdę jesteśmy w tarapatach, bezinteresownie podeszli i pomogli. Zabłoceni od buta do głowy, w końcu wyciągnęliśmy samochody i kontynuowaliśmy latanie.
Kolejnym takim wydarzeniem był powrót ze startu do jedynego hangaru na lotnisku. Najbliższe miejsce, w którym szybowiec może wylądować, jest oddalone o ponad dwa kilometry od hangaru. Lotnisko ma kilka betonowych pasów startowych. Jeden pozostał z niemieckiej okupacji Polski, pozostałe zostały wykonane przez wojska radzieckie. Najdłuższy pas ma 3300 metrów, drugi 2390 i jest jeszcze kilka krótszych. Ponieważ jednak lotnisko jest również wykorzystywane do działań poza lotniczych, wylądowaliśmy prawie trzy kilometry od hangaru. Podczas długiego powrotu szybowcem do hangaru jedyną naszą pociechą była myśl, że też i wznoszenie się na linie za pomocą wyciągarki trwało trzy razy dłużej niż zwykle.
W końcu muszę opisać też i hangar. Ten jedyny hangar jest bardzo duży, mieści dwa odnowione odrzutowce, około dziesięciu samolotów UL i dziesięć kolejnych motolotni. Mieliśmy tylko dwa szybowce, ale mogliśmy ich mieć też dziesięć, a zostałoby jeszcze trochę miejsca. Niespotykana jest również wysokość hangaru, nawet znacznie wyższa niż powinna, biorąc pod uwagę szerokość. Tak samo jak drzwi hangaru. Oprócz tego, że są duże, nie mają też żadnego napędu. Dawno temu, kiedy jeszcze były tu wojska lotnicze, prawdopodobnie hangar otwierano i zamykano przez grupę, co najmniej dwudziestu lub trzydziestu żołnierzy. Otworzyliśmy je przy pomocy potężnego pojazdu terenowego.
Drugiego dnia mieliśmy jeszcze bardziej niekorzystny wiatr, tak że osiągano tylko 900 do tysiąca metrów wysokości. Więc poświęciłem trochę czasu, aby porozmawiać z władzą lotniska. Zapytałem o możliwość podjęcia próby ustanowienia rekordu świata w holu za samochodem na ich lotnisku w lipcu lub sierpniu. Nie tylko przyjęli moją prośbę, co więcej: pomysł spodobał im się tak bardzo, że obiecali mi wszechstronną pomoc. Natychmiast znaleziono kogoś, kto dostarczy odpowiedni samochód i zawodowego kierowcę. Zrobią dużo reklam, miejsce będzie oklejone plakatami i ledwo pamiętam wszystkie ich pomysły i sugestie. Przed wyjazdem zrobiłem kilka zdjęć, pożegnałem się z kolegami i znajomymi, a do późnego wieczora jechałem do Krakowa.
Lepiej wyjazd pod wschodnią granicę Polski nie mógł się skończyć. Wspaniały lot i jeszcze lepsze obietnice na lato to było więcej niż mogłem sobie wymarzyć. W końcu jednak życie jest cudowne i sprawiedliwe. Dwie dekady temu zaprosiłem nieznanego polskiego pilota na lot moim dwumiejscowym Slingsby T-31. Jak na wszystkich moich szybowcach, latanie jest zawsze darmowe – nadal jestem człowiekiem socjalizmu. Kto by pomyślał wtedy, że zaprzyjaźnimy się piętnaście lat później i że właśnie ten polski pilot zaprosi mnie na wysokie starty za pomocą wyciągarki?
Nedavni komentarji